poniedziałek, 14 września 2009

Tak wyjątkowy, że aż chce się wyjść

To dziwne, ale każda moja wizyta w Krakowie różni się w zasadzie tylko porą roku i miejscem noclegu. Poza tym stałymi punktami wizyty jest kawa w "Szarej" i wino w "Cieplarni". Miejsca te mają swój klimat i są po prostu krakowskie w dobrym tego słowa znaczeniu (sknerstwo nie ma tam miejsca).

Ponieważ przed ostatnią wizytą w Krakowie przerobiłem już wszelkie formy noclegu oprócz akademika i hotelu, zdecydowałem się na hotel. Po długim zastanowieniu wybrałem sobie Hotel Alef. Trzy gwiazdki, cena w euro (nb nie wiem czy to zgodne z polskim prawem, bo ceny są tylko w euro i na tej podstawie ustalane są ceny w złotówkach, powinno chyba być odwrotnie). Jak na Kraków wcale nie tak drogo, ale i nie tak tanio. No i hasło reklamowe - "Tak wyjątkowy jak krakowski Kazimierz".

Recepcja i restauracja jeszcze trzymały mnie pozytywnej wersji interpretacji hasła. Restauracja urządzona w stylu domowym (choć duża) i pełna przepysznych zapachów (o tym, że było to wszystko naprawdę pyszne przekonałem się następnego dnia). Recepcja i hole pięter urządzone z kolei minimalistycznie, choć pełne mebli pochodzących z pierwszej połowy XX wieku i starszych.

Niestety dla Alefa nie miałem innego wyjścia jak zajrzeć do pokoju. I od razu pierwszy klops - zamawiane łóżko typu king (w końcu byłem z kobietą) okazało się dwoma zestawionymi łóżkami z dwoma osobnymi materacami. Notabene zastanawiające jest to jak często w polskich hotelach powtarza się ten błąd.

Następny minus Alef zarobił gdy rozejrzałem się po pokoju i przeklinałem chwilę w której aparat nie zmieścił się obok papierów i ubrań. Rozmiar pokoju kwalifikuje bowiem hotel najwyżej na dwie gwiazdki, a tak naprawdę to w Premiere Classe był niewiele mniejszy. Owszem, wszystko było na miejscu - szafa, biurko, krzesła... ale nie dało się krzeseł odsunąć by nie zawadzić o łóżko. Trzy gwiazdki jednak zobowiązują do lepszego standardu.

A szczególnie w łazience, w której był tylko znany mi z jednogwiazdkowców podajnik mydła, w dodatku w połowie pusty (wybaczcie, ale trzy gwiazdkowy hotel powinien zadbać o takie drobiazgi jak żel pod prysznic i szampon). Na szczęście, przynajmniej było czysto, a ręczniki świeżo wyprane, choć noszące ślady zużycia. Zaś test białej ściereczki wypadł zadowalająco (wiem, zboczenie... cóż poradzić)

Powiem szczerze, ale jeśli chodzi o standard pokoju, to był chyba najgorszy hotel w jakim byłem (oczywiście porównując liczbę gwiazdek do standardu). Dodajmy jeszcze brak choćby butelki wody i już mamy pełen obraz - jak najtaniej, jak najszybciej... się dorobić na frajerach.

Alef ratowany jest przez restaurację, w której każda potrawa warta jest swojej ceny, a śniadania obfite do nieprzyzwoitości...

Podsumowując, 3 na 10 możliwych punktów. 1 za wystrój części publicznej, 2 za restaurację. A wyjątkowość tego hotelu polega chyba na tym, że jest jak większa część Kazimierza - ładny z daleka...

PS Hotel jest średnio przystosowany dla osób niepełnosprawnych. Wystarczy leciutko szerszy niż zazwyczaj wózek (a sporo jest takich) i można nie zmieścić się w drzwiach.

piątek, 1 maja 2009

Waniliowy luksus

Zasadniczo nie powinno się korzystać z hoteli, o których wcześniej przynajmniej się nie poczytało. Niemniej czasem są sytuacje, w których nie ma innego wyjścia. Tak było ze mną którejś pięknej nocy w Lublinie.

Przyjechałem do tego pięknego miasta na kilka godzin, które wydłużyły się do tego stopnia, że ostatni pociąg do domu odjechał w siną dal, a ja stanąłem przed problemem zaspokojenia potrzeby zdrzemnięcia się paru godzin.

Na szczęście, gdy szedłem Krakowskim Przedmieściem, zobaczyłem dyskretny szyld Hotelu Vanilla. I choć szedłem do Hotelu Grand, postanowiłem najpierw sprawdzić to miejsce. Tym bardziej, że już przyglądał mi się podejrzliwie patrol policji, a spędzenie nocy w hotelu o nazwie "izba wytrzeźwień" nie było moim marzeniem.

Szarpnąłem więc klamką i ku mojemu zdziwieniu przekonałem się, że drzwi są zamknięte. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, która jest godzina i zacząłem szukać dzwonka, ale nim go znalazłem już pojawiła się urocza recepcjonistka, która gościnnie uchyliła mi drzwi...

I tak znalazłem się w Hotelu Vanilla... Jeszcze tylko check-in, karta w dłoń i poszukiwania pokoju, które nie trwały zbyt długo, gdyż hotel ten jest kameralnym i trzygwiazdkowym butikiem. Gdy zapaliłem światło, moim oczom ukazał się przestronny, ładnie zaaranżowany pokój. Co ważne (i w Polsce dość rzadkie nawet w hotelach o lepszej kategorii), działała klimatyzacja. Spędziłem kilka dobrych minut na kontemplacji sterownika, ale to zboczenie rodzinne, więc nie dziwimy się, ok?

Rozmiary łazienki zachwyciły mnie, choć zabrakło mi w niej wanny. Niemniej prysznic brałem entuzjastycznie korzystając z wysokiej jakości środków myjących :)

Rano obudziłem się wyspany i wypoczęty.

Śniadanie, wliczone w cenę, było smaczne i obfite. Jedyną wadą była ciasna sala, co powodowało ciągłe kolizje z innymi chętnymi przy bufecie.

Uważam jednak, że hotel ten, gdyby nie brak basenu (i szlafroków dla gości), mógłby spokojnie ubiegać się o wyższą kategorię. Mnie szczególnie zachwyciła genialnie chodząca wentylacja powodująca, że papierosa czuć było tylko w momencie palenia. Natomiast osoby niepełnosprawne na pewno nie będą zachwycone ciasnymi w sumie korytarzami i windami, choć z drugiej strony trzeba docenić, że właściciel hotelu włożył naprawdę duży wysiłek w przystosowanie starej kamienicy dla potrzeb nowoczesnego hotelu.

Moja ocena jest entuzjastyczna - nie znalazłem nigdzie kurzu, dodatki dla gości są wysokiej jakości. Gość znajdzie też na stoliku wafelka i wodę, więc nie musi od razu pędzić do restauracji. Jedyna wada to brak wanny, no i jednak trudna dostępność dla osób niepełnosprawnych. Co nie oznacza, że osoba na wózku nie przenocuje bez większych problemów.

8/10 - ocena ogólna.

Niestety, nie zrobiłem zdjęć, a szkoda - hotel ma bardzo ciekawy wystrój wnętrza, o czym można się łatwo przekonać, wrzucając w dowolną wyszukiwarkę hasło: hotel Vanilla, Lublin :)

piątek, 13 marca 2009

Alfonsi, handlarze i ja

Nie znoszę słuchać protestów mojej kieszeni, bo zazwyczaj wychodzę na tym jak Zabłocki na mydle. Niestety czasem trzeba się dostosować i wybrać najtańszą opcję z możliwych.

Tak trafiłem do hotelu Polonia Palast w Łodzi.

Ma on jednak jedną, niepowtarzalną zaletę, jest równie blisko Dworca Fabrycznego jak Hotel Centrum, ale ma zdecydowanie ładniejszy wygląd. Jeśli następnego dnia rano masz wcześnie pociąg, to oba te hotele są znakomitym wyborem. W dwie minuty można się doczołgać na dworzec, nie mówiąc o dojściu.

Polonia Palast jest świeżo po remoncie i nie ma ani jednej gwiazdki. Część pokoi ma łazienkę na korytarzu, ale na takie rozwiązanie się nie zdecydowałem.

Pierwsze wrażenia były miłe. Obsługa jest może nie najlepsza, ale trzyma poziom. Denerwujące może być co najwyżej wymuszanie płatności gotówką zamiast kartą, ale da się zapłacić kartą, więc traktuję to tylko jako zbyt gorliwe realizowanie polityki dyrekcji.

Średnio też wygląda przystosowanie hotelu dla osób niepełnosprawnych. Winda jest dość ciasna, a w pokojach osoba na wózku będzie miała poważne problemy z dostaniem się do łazienki.

Niemniej pokoje, choć ciasne i z mikroskopijnymi łazienkami (choć i tak większymi niż w Premiere Classe) są w miarę ładnie urządzone, choć jeśli ktoś próbował nadać im unikalny styl, to zdecydowanie mu nie wyszło.

Pod wygodnym łóżkiem znalazłem zwały kurzu świadczące o zaniedbaniach w sprzątaniu, ale w łazience było tak czysto, że można było jeść z podłogi. Test wilgotną szmatką po podłodze pokazał, że myto ją starannie i szmatka pozostała biała. Czyli pokój sprzątany był po łebkach, a łazienka na wysoki połysk.

Wiem, dopada mnie zboczenie, ale naprawdę lubię jak jest czysto.

Po w miarę spokojnie przespanej nocy (okna są dość dźwiękoszczelne, ale szybko robi się duszno, więc musiałem wpuścić powietrze wraz z hałasem ruchliwego skrzyżowania) poszedłem na kawę do hotelowej kawiarni i szybko przeżyłem szok kulturowy.

Nieliczni goście rozmawiali głównie po rosyjsku i głównie o tym która panienka ile przyniosła zysku. Druga grupa rosyjskojęzycznych gości wpatrywała się w pierwszą z zalęknieniem i cicho rozmawiała o obecnych cenach na targowiskach w Rzgowie i Tuszynie. Poczułem się nieco jak w tanim gangsterskim scenariuszu obejmującym mocno stereotypowe postrzeganie obywateli Rosji i innych krajów byłego ZSRR.

Owe stereotypy wytłumaczyły też wieczorne hałasy - trzaskanie drzwiami, czyjeś nieustanne spacery po korytarzach i dziwne spojrzenia rzucane na moją osobę przy popielniczce w korytarzu. Zdecydowanie nie pasowałem wyglądem do przeciętnego gościa hotelu.

Na szczęście zwyczajem hotelu i gości jest dyskrecja i nie wchodzenie sobie w drogę. Bez kłopotu więc wymeldowałem się i skorzystałem jeszcze z darmowej przechowalni bagażu, dzięki czemu mogłem jeszcze pooddawać się kulinarnym rozkoszom na Pietrynie.

Ocena?

4/10

Za te pieniądze i w tym miejscu wcale nie było tak źle...

czwartek, 19 lutego 2009

Skrywane słabości

Zadziwia mnie jak hotele starają się ukrywać swoje słabe punkty w dziwnej nadziei, że nie wyjdą na jaw ku zdenerwowaniu gości. Tak było z, skądinąd uroczym, hotelikiem w Toruniu.

Gdy rezerwowałem pokój, zostałem kilkakrotnie zapytany czy nie przeszkadza mi drugie piętro. Powinna była mi się zapalić lampka alarmowa, ale jakoś tak wyszło, że nie zwróciłem na to uwagi. Niemniej po przyjeździe natychmiast pojawił się problem.

Hotel "Retman" nie ma windy. Jest to ponoć spowodowane zabytkowym charakterem kamienicy, w której się znajduje (ale znam wiele hoteli, w których dało się to zrobić w zabytkowym wnętrzu). Jeżeli do braku windy dodamy brak boy`a hotelowego, to mamy już znaczący problem. Niby tylko trzy gwiazdki, ale cena i aspiracje do luksusu powinny zobowiązywać.



Udało mi się jakoś wnieść moje torby na górę (moja współtowarzyszka podróży palcem nie kiwnęła, ale nie taki był cel jej obecności) i dotarłem do pokoju. I złość minęła gdy spojrzałem na łóżko.

Duże łóżko, dokładnie takie jak lubię, a na dodatek dobrze wykonane i wyposażone w znakomity materac. A wszystko to w przestronnym i czystym pokoju (tylko trochę kurzu na szafie, ale umówmy się, że tylko tacy furiaci jak ja zaglądają na szafę...).



Zgrzytem była łazienka - rozpadająca się kabina prysznicowa może popsuć nerwy, ale za to przynajmniej było czysto, wręcz sterylnie, więc powiedzmy, że tym razem darujemy... Ale następnym razem zrobię porządny problem.

Schody były jednak przygodą. Jakby nie było są strome i trudno osiągalne dla osoby o niższej od przeciętnej sprawności (taki stan osiąga każdy po wypiciu paru kieliszków). Pospieszne zejście na śniadanie jest również niemożliwe. Należy schodzić powoli...

Właśnie, śniadanie. W hotelu Retman pobyt zamówiłem ze śniadaniem i był to do pewnego stopnia dobry wybór. Świeże pieczywo, wędliny i nierozcieńczane soki są zdecydowanym plusem, ale lurowata kawa (jakby sterczący cały czas w pobliżu kelner nie mógł przynosić tej z ekspresu) i na wpół surowa jajecznica psuła efekt. Choć Amerykanie obok narzekali, że kawa jest zbyt mocna...

Niemniej opuszczałem Toruń zadowolony. Retman ma bardzo dobre położenie, blisko Starego Rynku i Ratusza. W pobliżu każdy znajdzie coś miłego - kilka dobrych knajpek, klub nocny i muzeum Kopernika.

A więc...

Aż 6/10 za łóżko i lokalizację. Ale osobom starszym i mniej sprawnym - polecam inny hotel.

środa, 4 lutego 2009

Wspaniała historia i Grand Hotel

Ach, uroki dawnej świetności... Marmurowe schody, czerwone dywany, rzeźby niemal na każdym półpiętrze...

Wpadłem do Łodzi w celach rozrywkowych i na chwilę. Nie mogłem jednak obejść się bez noclegu i wbrew protestom mojej kieszeni, za to przyciągany przez rzesze sławnych gości, wybrałem Grand Hotel.

Początki były miłe. Obsługa na recepcji była szybka, kompetentna i znakomicie ułożona. Nie mówiąc o wrażeniach z hotelowego lobby, które prezentowało się dostojnie i obiecywało luksus w starym stylu. Zapowiedź tego przedłużały windy, choć nowoczesne, to jednak wciąż urządzone w starym stylu, podobnie jak klatka schodowa.

Pech lub szczęście sprawiło, że wylądowałem w niewyremontowanym jeszcze skrzydle hotelu. Podłoga skrzypiała uroczo (niektórzy byliby zachwyceni), ale później zrobiło się mniej przyjemnie.



Po pierwsze, zamówiłem łóżko typu King, a dostałem dwa zwykłe łóżka połączone w jedno. Ten zgrzyt został wytłumaczony przez recepcję dość wiarygodnie (ponoć łóżko się zepsuło), więc nie robiłem awantury. Bo i po co?

Jednakże styl pokoju (okej, to był tylko superior, a nie apartament) nijak nie miał się do stylu hotelu. Po przekroczeniu progu znalazłem się w pokoju jakich wiele w różnych Ibisach i tym podobnych. Od Grandu wymaga się jednak więcej, więc był to istotny minus.

Łazienka początkowo wprawiła mnie w zachwyt (toaletka z taborecikiem, każda kobieta będzie zachwycona taką przestrzenią do robienia makijażu), ale zachwyt ten zniknął po zajrzeniu do wanny, w której spod emalii przezierała rdza. Niemniej poziom czystości był zadowalający.

Przez wzgląd na charakter mojego pobytu, nie udało mi się sprawdzić działania hotelowego room service, ale fakt że jest dostępny działał na mnie kojąco. Podobnie jak dobre zaopatrzenie minibaru (i to w miarę rozsądnych cenach). Korciło mnie, co prawda, zamówienie śniadania do łóżka, ale że niecałe 30 metrów od hotelu znajduje się jedna z moich ulubionych łódzkich knajpek... sami rozumiecie.

Ostatecznie opuściłem Hotel Grand dość zadowolony. Jednakże największy wpływ miała na to obsługa, od recepcji poczynając, na housekeepingu kończąc. Bardzo podobała mi się zwłaszcza dbałość o prywatność gości i ich majątek. Znakomitym przykładem tego była sytuacja, w której zaskoczyłem w pokoju sprzątaczkę, która nie straciła rezonu i poprosiła mnie o okazanie klucza. Dzięki temu miała pewność, że w pokoju zostawia gościa, a nie złodzieja. Notabene dyrekcji hotelu należą się baty, za ubieranie sprzątaczek w fartuszki z tworzyw sztucznych. Wiem, że łatwo się je pierze, ale za to po godzinie pracy pracownik housekeepingu wyczuwalny jest na kilkanaście metrów.

Podsumowując, czekam na remont całości i na prawdopodobnego nowego właściciela (ponoć Likus ma przejąć łódzkiego Granda)

Ocena:
5/10 - od Granda, z jego historią i jego lokalizacją (od Łodzi Fabrycznej idzie się 10 minut!!) wymaga się po prostu więcej.